Grób Kawafisa [MIESIĘCZNIK ODRA]

2014-12-21  18:05

W miarę jak mijają lata nad grobem strzegącym kości Kawafisa – jedynym, dla którego nie wymyślił inskrypcji – coraz dziwniejszy los przytrafia się jego wierszom (...) a przecież co ma wspólnego jego poezja z tamtą epoką, z epoką, w której sam sądził, że żyje?

W miarę jak mijają lata nad grobem strzegącym kości Kawafisa – jedynym, dla którego nie wymyślił inskrypcji – coraz dziwniejszy los przytrafia się jego wierszom. Urodzony w 1863 roku poeta był współczesnym Moréasa, Pascolego, D’ Annunzia, Stefana Georga, Gide’a, Rilkego; a przecież co ma wspólnego jego poezja z tamtą epoką, z epoką, w której sam sądził, że żyje? Niemal nic, zaledwie jakiś obraz, słowo, echo gubiące się od razu w naszej pamięci.

breitling replica watches https://www.ccluxury.org

 

Ten grecki dżentelmen w słomkowym kapeluszu, zachowujący zawsze – jak opowiada Forster –pozycję lekko zdystansowaną względem reszty świata, świetny rozmówca, rozpoczynający długie i skomplikowane zdania, pełne nawiasów, w których nigdy jednak się nie gubił, a także podtekstów, które były prawdziwymi podtekstami, zdań podążających logicznie do własnego końca; starszy pan ubrany na czarno, umierający na raka gardła, z obandażowaną szyją, szepczący do siebie niewyraźne słowa, zdaje się żyć jeszcze pośród nas, siedzi w kawiarni albo stoi na ulicy z plikiem luźnych kartek pod pachą. Czasami zaś zdaje się mieszkać w Antiochii z III wieku na dworze jednego z Seleucydów albo w Aleksandrii kilka lat przed przybyciem Arabów. Chociaż żywił głęboki szacunek do dat utrwalonych na kamiennych tablicach i w książkach, Kawafis żył we wszystkich czasach i w żadnym z nich, we wszystkich miejscach i w żadnym; mieszkał przed bramą wieczności z taką samą naturalnością, z jaką przebywał w ateńskich hotelach i pokojach w Aleksandrii.

Co uchroniło poezję Kawafisa przed wpływami i kurzem historii? Jaki dar uczynił ją bardziej świeżą i nietkniętą w porównaniu z wierszami poetów większych przecież od niego? Nieskalana czystość, diamentowa twardość jego umysłu pozwoliły mu dostrzegać istotę rzeczy: życie w tym zakątku Europy, jakim była wówczas Aleksandria, przefiltrowało i uwolniło jego wiersze od wszelkich literackich zapożyczeń. Ale być może, jeśli poezja Kawafisa tak łatwo pokonała czas, zawdzięcza to przede wszystkim codziennym kontaktom z tym, co martwe. Starożytne posągi, epigrafy, monety, Plutarch, Cassius Dion i Anna Comnena, wszystkie te znaki czasu uchroniły jego poezję właśnie przed działaniem czasu, zabalsamowały ją w cudowny sposób – jak gdyby głęboki nurt minionego życia wystarczał, by nadać naszym słowom szczęśliwą wieczność.

Pierwsze wiersze Kawafisa pozwalają dostrzec wymiar metafizycznej tragedii. To „wielkie nie” powiedziane życiu: egzystencja zamknięta w grubych murach, które ktoś wzniósł wokół niego, a żaden hałas ani głos nie uprzedził go, że został zamurowany i odcięty od świata; duszne dni spędzane w mrocznych pokojach, gdzie chwiejnym krokiem ruszał na poszukiwanie okna; nieznani bogowie, odlegli, a także być może zajęci szykowaniem zasadzek i wysyłaniem fałszywych wiadomości jemu oraz wszystkim ludzkim istotom… Kawafis zgodził się na taką radykalną klęskę jako na rzecz nieuniknioną; znosił ją z bolesną i współczującą odwagą, a jego przenikliwy umysł nie pozwalał, aby jakiekolwiek złudzenie, nadzieja czy ideologia maskowały dlań więzienie egzystencji.

Podczas gdy łaskawa starość rozproszyła młodzieńcze fantazje i dramaty wieku dojrzałego, tragedia musiała się pogłębić i wyższe mury skryły Kawafisa przed cudzym wzrokiem. Ale on nie głosił już swoich okrutnych prawd, które stały się dlań tak naturalne jak sam fakt istnienia. W więzieniu odnalazł rodzaj absurdalnego szczęścia, chociaż czasami głos mu się załamywał z powodu rozpaczliwego krzyku; mieszkał w swoim więzieniu na mocy swobodnej decyzji, spokojnie, tak jak gdyby mieszkał na powierzchni świata. Od tej chwili zaczął mówić o sobie, nazwał swój grzech, zbudował wokół niego kruchą mitologię, z wciąż tymi samymi symbolami i scenami, na które wystylizował swoje o wiele bardziej skomplikowane bogactwo wewnętrzne.

Również tematyka historycznych wierszy uległa zmianie. W młodości przywoływał śmierć Patroklesa, Sarpedona i Achillesa, pokonanych pod Troją i Termopilami, płaczące konie Zeusa, które potrząsały grzywami i ryły ziemię kopytami przed ciałem Patroklesa: wielkie mityczne i tragiczne tematy antycznej poezji. Później Kawafis porzucił ten wysoki ton i zaczął przemierzać, niczym nocny wędrowiec, bezkresny, różnobarwny i pełen sprzeczności hellenistyczny świat. Przywołał czas, w którym cały cywilizowany świat był grecki; kiedy zachłanni i gnuśni azjatyccy satrapowie, rzymscy cesarze, spadkobiercy Mojżesza, władcy Libii, Partowie i Hindusi ubierali się i zachowywali jak Grecy: czas, w którym filozofia neoplatońska, retoryka Cycerona, kult Słońca i Pismo Święte zamieszkiwały w tych samych sercach, a w Antiochii i Aleksandrii grecki geniusz panował bardziej niepodzielnie niż w Atenach czy Koryncie.

Kawafis nie żywił żadnych złudzeń co do tamtego świata. Również wówczas historia była korowodem kłamstw, iluzji i oszustw; splotem śmiesznych zwycięstw i niezasłużonych klęsk. Coś niezwykłego wszelako przemierzyło tamten przygnębiający spektakl: tysiące zmarłych przedwcześnie młodzieńców, pięknych, wykształconych, eleganckich, podobnych do Cezariona, którego wspomnienie odnalazł w epigrafach Ptolomeuszy albo którego posąg kontemplował na murach świątyń w Denderze, ogromny jak kolos, chociaż za życia był taki kruchy. Z tamtych pokonanych młodzieńców, ofiar gwałtownych namiętności albo losu nic już nie pozostało: żaden czyn, żadne słowo. Ale ich niewyraźne widma miały wdzięk zdolny pokonać czas: ich gesty, chociaż minione i skażone, otaczała niewidzialna aura piękna, największe objawienie, jakiego ludzie – czytamy w Fedrosie – mogą zaznać na ziemi.

Epoka klasyczna była dla Kawafisa ostatecznie odległa, martwa i zamknięta, jak martwi byli jego ambiwalentni efebowie spoczywający pod straszliwym ciężarem powietrznych kamieni nagrobnych. Skoro tamta przeszłość dobiegła końca, musiał o niej opowiedzieć, dysponując precyzyjnym i zaciekawionym wzrokiem historyka: bez estetyzowania, bez neoklasycznych nostalgii, bez żadnej skłonności do ornamentyki, typowej dla wszystkich tych nowożytnych prób wskrzeszenia Greków i Rzymian. Grzebał więc w księgach kronikarzy, w zniszczonych epigrafach, oglądał popiersia przechowywane w muzeach i odtwarzał z największą dokładnością jakąś sytuację, jakąś słynną postać, zderzenie idei i cywilizacji.

Doskonałe odtworzenie historycznego kontekstu wszakże mu nie wystarczało. Potrzebował wprowadzić postać zmyśloną – widmo, które mogłoby zaistnieć, ale które pozostało bezcielesne: nieznanego patrycjusza z Bizancjum, skromnego czciciela Apolloniosa z Tyany albo młodego chrześcijanina z Aleksandrii. Dzięki tym nieistniejącym szczątkom Kawafis wędrował pod prąd rzeki i zapuszczał się w królestwo przeszłości. Przyglądał się zdarzeniom i postaciom sam nie będąc widziany, ukrywał się za kolumną z porfiru albo za teatralnym tłem i czekał, aż delikatne i precyzyjne światło ukaże mającą się rozegrać scenę. Stosował tysiące drobnych, eleganckich sztuczek: spojrzenia, które się krzyżują, mimo że dzielą je stulecia, subtelne nawarstwianie się zdarzeń, późniejsze ich zacieranie… To był właśnie filtr, bardziej skuteczny od formuł starożytnych magów greckich i syryjskich, za sprawą którego Kawafis przywrócił życiu to, co zostało już pogrzebane, uczynił współczesnym to, co historyczne. W ten sposób przeszłość wdarła się w teraźniejszość i galeria obrazów i autoportretów, rysunków, popiersi, antycznych monet, tablic nagrobnych stała się jednym wielkim lustrem, gdzie możemy oglądać, nieskończenie powtarzalną i rozmaitą, naszą własną twarz.

Kiedy układał swoje cudowne wierszowane opowiadania, portrety i przypowieści, miał w głowie materiał wystarczający na napisanie historycznej książki: gorzkiego dramatu wyzbytego złudzeń albo rozkosznej komedii, która spodobałaby się Meandrowi. Ale myśl taka nie trwała dłużej niż jedną chwilę. Podobna książka, dramat czy komedia, gęste, złożone i barwne jak sama rzeczywistość, nie ujrzały nigdy dziennego światła. Zanim trafiły na papier, ulegały niewiarygodnej redukcji, skoncentrowane w kilku wersach, niewielu linijkach, kilku słowach. Jakieś słowo albo rym sugerowały pewną postać; data, która znalazła się przypadkowo w tytule, odtwarzała pewną epokę; pozornie nieuważna aluzja wystarczała, żeby przywołać dowolne miejsce. I w ten sposób gemma zastępowała posąg, a Vermeer wyrywał pędzel Rubensowi.

Na kilka dni przed śmiercią, już całkowicie pozbawiony głosu, z zabandażowaną szyją, Kawafis chciał nakreślić swój podpis na kartce papieru. Dłoń nie utworzyła jednak żadnego słowa, narysowała jedynie kropkę, a wokół niej koło. Poeta niewiele się różnił: był wielkim gramatykiem wspomaganym przez genialnego geometrę, przenikliwym umysłem, zakochanym w precyzji wyobraźni, która rysowała linie i koła, zamknięte przestrzenie, sztywne formy przypominające posąg albo epigramat. Ale jakże były delikatne kontury rysunków! Jakże były delikatne objętości brył! Nagle wydaje się, że wszystko znika pod wpływem bezosobowej ironii; i galeria popiersi, posągów, rysunków, obrazów i tablic nagrobnych jawi się jako złożona z cieni, odbitych refleksów, nieuchwytnych powietrznych kształtów.

Pietro Citati

Przełożyła Joanna Ugniewska

----

Źródło: Miesięcznik Odra

Miesięcznik Odra jest dostępny w Empikach, wybranych kioskach RUCHu oraz w Dolnośląskim Centrum Informacji Kulturalnej, gdzie Odrę można nabyć w promocyjnej cenie 8 zł, natomiast archiwalne numery miesięcznika cenie 5 zł.

 

https://www.traditionrolex.com/30