Kino na stadionie [MIESIĘCZNIK ODRA]

2014-10-05  10:01

Spodziewanego happeningu patriotycznego nie było, nikt poza nielicznymi nie przebierał się za powstańców ani nie paradował w nowej powstańczej kolekcji Roberta Kupisza. Publika ubrana dość elegancko, jak na późnolipcowy upalny wakacyjny wieczór, ale w końcu to jednak premiera. 

Stadionowego piwa sprzedano niewiele, dominowały butelki z wodą, waga wydarzenia zdawała się powściągać piwne ciągoty. Główny sponsor filmu, państwowa firma energetyczna, rękami hostess wręczała każdemu z widzów elegancko zapakowane i logiem firmy opatrzone, biało-czerwone opaski ze znakiem Polski Walczącej, a na stadionowym telebimie umieściła napis oznajmiający, iż dziękujemy powstańcom za Warszawę. Mimo to zamiast wspomnianego happeningu na stadionie unosiło się przede wszystkim oczekiwanie na wielkie filmowe wydarzenie, a osobliwe miejsce projekcji przywodziło na myśl raczej antyczne skojarzenia. 

Działający od czasów Euro 2012 stadion pozostaje areną, która nie doczekała się jeszcze spektakularnego tryumfu gospodarzy, często natomiast okazywała się miejscem porażek, bolesnych rozczarowań oraz dotkliwej konfrontacji próżnych nadziei z nieubłaganą rzeczywistością. Może z tego względu był miejscem odpowiednim dla premiery nowego filmu o Powstaniu Warszawskim?

Dorastając, zaczytywałem się fantastyką, grałem w Warhammera, oglądałem kreskówki anime. Teraz swoją optyką patrzę na świat. Nie mizdrzę się do widza, tylko przepuszczam przeszłość przez siebie – opowiadał reżyser w jednym z niedawnych wywiadów. Komasa nakręcił rzeczywiście wysokobudżetowe widowisko historyczne, best replica watches nasycone jednak jego indywidualnym stylem i estetycznymi upodobaniami. Od czasów frekwencyjnego sukcesu debiutanckiej Sali samobójcówutarło się przekonanie, iż jest to twórca obdarzony szczególnym wyczuciem potrzeb młodzieżowej widowni. I do niej właśnie Miasto 44 zdaje się być przede wszystkim adresowane, stając się niewątpliwie najbardziej udaną z ekranowych historycznych czytanek, które oglądaliśmy w ostatnich latach. Honor to tym większy, że pozostałe tworzyły takie tuzy, jak Wajda (Wałęsa), Hoffman (Bitwa warszawska 1920) czy Bugajski (Generał „Nil”), nie wspominając tu o autorach pomniejszych.

Wiele elementów wypada w filmie Komasy pochwalić. Fortunną była decyzja obsadzenia aktorów jeszcze nienadzwyczajnie popularnych, a przez to nie zgranych do cna, dzięki czemu nie oglądaliśmy w roli dziarskiej powstańczej drużyny tercetu, dajmy na to, Szyc-Karolak-Adamczyk. Od pieczołowitej dbałości o kostiumy i scenografię bardziej jeszcze imponuje najbardziej znaczący w kinie polskim ostatnich kilkunastu lat pirotechniczny popis, jakim staje się Miasto 44. Nie brakuje scen niesłychanie poruszających, jak widziana oczyma bohatera masakra na Woli czy deszcz ludzkich członków po eksplozji zdobycznego czołgu, ale gdy trzeba, Komasa potrafi zwolnić i zaskoczyć powściągliwością, jak w zasugerowanej scenie gwałtu opartej na elipsie.

W kwestiach ściśle warsztatowych dyskutować można w zasadzie jedynie o scenariuszu. Filmowi Komasy brakuje wyrazistej dramaturgii i mocnego rysu fabularnego, jakim w klasycznych już filmach powstańczych były losy ewakuacji przez kanały, negocjacji z garnizonem węgierskim czy przebieg ataku na jeden posterunek pierwszego dnia powstania. Nie sposób jednak wykluczyć, iż była to suwerenna decyzja reżysera, a brak konsekwentnej linii fabularnej, sprawia, że opowieść i jej bohaterowie miotają się w powstańczym chaosie, błądzą w warszawskiej matni, rzucani z posterunku na posterunek i z dzielnicy na dzielnicę. Pozwala to lepiej przybliżyć widzowi perspektywę odczuwaną najpewniej przez walczących wówczas żołnierzy podziemia.

Prócz tego Komasa świadomie ryzykuje w kilku scenach w warstwie estetycznej, czyniąc to z lepszym lub gorszym skutkiem. O ile wizyjne sceny w kanałach, czy sekwencja napędzanej wcześniejszym seksem zemsty na wrogach bronią się znakomicie, o tyle pewności tej nie mamy oglądając pocałunek wśród tańczących dookoła bohaterów kul, a przede wszystkim podkładanie piosenki Niemena pod zwolnione zdjęcia biegnącego przez cmentarz bohatera, które jest już ewidentnym, największych chyba w tym filmie, potknięciem reżysera.

Szkopuł w tym, że ryzyko, przed którym nie uchyla się Komasa, sprowadza się jedynie do sfery estetyki, skrzętnie omija natomiast wymiar ideowy, polityczny czy myślowy, będąc tutaj propozycją zadziwiająco tradycyjną i opartą na unikach, frazesach (zarówno powstańcy, jak i berlingowcy biją się normalnie, po polsku) i désintéressement  młodego reżysera. Decyduje się on na typową dla powstańczych opowieści w polskim kinie mikroperspektywę jednostki i niewielkiego oddziału. Ukazuje jeden tylko poziom tragedii, a był on doprawdy nie mniejszy na kilku jeszcze innych, z dyplomatycznym na czele, i w paru odległych od Warszawy miejscach, gdzie jej przebieg się decydował. Widzimy tymczasem jedynie warszawską ulicę; najzupełniej nieobecne, sugerowane rzuconymi w tle, na marginesie, urwanymi zdaniami są kwestie międzynarodowego kontekstu powstania, dramatu decyzji przywódców, braku broni oraz widoków na zwycięstwo już po kilku pierwszych dniach. W sferze tej nie pokazano w zasadzie nic, chociaż po raz pierwszy można było pokazać wszystko. W puencie podąża zaś Komasa tropem Antoniego Krauzego z Czarnego czwartku.

Dyskusja historyków i publicystów o powstaniu nie słabnie w ostatnich latach. Co ciekawe, nie przebiega ona przy tym na linii sporów prawica-lewica, organizującego myślenie w Polsce we wszystkich niemal kwestiach, lecz ją przełamuje. Znaczące wystąpienia krytyczne obserwowaliśmy ostatnio przede wszystkim po stronie publicystów prawicowych, takich jak Zychowicz czy Ziemkiewicz, a poprzedników po obu stronach wspomnianej linii mieli oni przecież legion. Komasa przechodzi obok tych, liczących już siedemdziesiąt lat, sporów spod znaku bić się czy nie bić oraz meandrów międzynarodowych zależnościnajzupełniej obojętnie. Ma oczywiście do tego pełne prawo. Tutaj zawodzi jednak najbardziej i obniża rangę swojego filmu, mimo iż w fakcie pojawienia się Wajdy z wizytą na planie upatrywano symboliczne przekazanie sztafetowej pałeczki. Désintéressement Komasy sprawia, iż jest to obraz dobry, ale z pewnością nie wybitny. Być może krzewiący wśród młodzieży ducha i niosący celuloidowy kaganek oświaty (istnieje wszak anegdota, iż jeden z maturzystów mówił zasmucony po projekcji Katynia: „myślałem, że oficerowie jednak się uratują”), lecz w istocie niewiele dający do myślenia, być może poza wyjątkowo sugestywnym odmalowaniem walk i wspomnianym popisem pirotechnicznym, pokazującym powstanie jako niesłychaną, absolutną rzeź.

Narzekania te wynikają najpewniej ze zbyt wysokich oczekiwań. Oddać trzeba Komasie zasługi w sugestywnej mitologizacji i, dla odmiany, zajęcie poczesnego miejsca w grupie utworów w sferę mitu walkę tę przenoszących. Inaczej niż we wszystkich niemal filmach powstańczych ukazuje on atmosferę tryumfu i uniesienia pierwszego dnia, pierwszych udanych jeszcze ataków. Maluje powstańców jak ze snów. Film ten być może pozostawić trzeba ocenom młodzieżowej przede wszystkim widowni. Pamiętam, kiedy jako nastolatek byłem ogromnie rozczarowany lekturąPamiętnika z powstania warszawskiego Białoszewskiego. Jak to? Taki tytuł, a żadnych potyczek, bohaterskich czynów, heroicznych śmierci? Filmem Komasy byłbym pewnie wtedy, w latach dziewięćdziesiątych, zachwycony.

Może więc miejsce premiery dobre było, słuszne i prawdę głębszą sugerujące z innego jeszcze powodu? Stadiony są wszak przede wszystkim dla ludzi młodych, liczą się na nich emocje i przeżywanie, a nie rozmyślania. Każdy trener reżyserujący drużynę ma natomiast prawo do wyboru własnej taktyki gry.

Marcin Adamczak

 

----

Źródło: Miesięcznik Odra

Miesięcznik Odra jest dostępny w Empikach, wybranych kioskach RUCHu oraz w Dolnośląskim Centrum Informacji Kulturalnej, gdzie Odrę można nabyć w promocyjnej cenie 8 zł, natomiast archiwalne numery miesięcznika cenie 5 zł.

https://www.traditionrolex.com/30