Gdzie na Dolnym Śląsku jest najpiękniej? (2)

2014-04-14  12:01

Tajemnicze tunele z II wojny światowej, najstarsza część Wrocławia czy może urocze pałace w Kotlinie Jeleniogórskiej - wybieramy najpiękniejsze miejsce Dolnego Śląska. Przedstawiamy 10 propozycji i zapraszamy do głosowania. Część  druga. 

Rynek we Wrocławiu

To pierwsze miejsce na trasie wszystkich osób odwiedzających Wrocław. Tu robią sobie pierwsze zdjęcia, m.in. na tle ratusza, fontanny i (obowiązkowo) z licznymi tutaj krasnalami, tu zasiadają do filiżanki kawy w restauracjach i kawiarniach, i tu także bawią się na licznych imprezach z wrocławianami - a to na Jarmarku Bożonarodzeniowym, a to na ''Europie na widelcu'', koncercie sylwestrowym, pokazach w ramach festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty czy próbując bić gitarowy rekord Guinnessa.

Przed wiekami bywali tu natomiast królowie, cesarze i prezydenci. Monarchowie zatrzymywali się w kamienicy Pod Złotym Słońcem (dziś Muzeum Pana Tadeusza). Woleli ją niż skromną kwaterę na zamku, który stał w miejscu dzisiejszego gmachu głównego Uniwersytetu Wrocławskiego. W budynku przy Rynku czekały na ich luksusy, w jakich pławił się miejscowy patrycjat. Kamienice Pod Złotym Słońcem, Pod Błękitnym Słońcem i Pod Siedmioma Elektorami miały przekute w ścianach przejścia, które zasłaniano tylko cegłami bez zaprawy (zachowały się do dziś).

Gdy przyjeżdżał monarcha, przejścia odsłaniano i panujący miał do dyspozycji wielką, wygodną rezydencję. Gościli tu m.in. król Czech i Węgier Władysław Jagiellończyk, cesarz Rudolf II i cesarz Ferdynand II, a z balkonu kamienicy ogłoszono decyzję o zawarciu pokoju między Prusami a Austrią kończącego pierwszą wojnę śląską.

Oczywiście najważniejszą budowlą Rynku był jednak ratusz, w którym działa teraz Muzeum Miejskie. Zachwyca już jego fasada z mnóstwem symboli heraldycznych symbolizujących Wrocław - literą ''W'' trzymaną przez dwóch dzikusów, głową św. Jana Chrzciciela na misie, orłem śląskim, lwem czeskim czy popiersiem św. Jana Ewangelisty. Są też rzymscy legioniści i posągi przedstawicieli średnich stanów miejskich - mieszczanin i mieszczka, mnich, kamieniarz, pachołek wójtowski, pisarz miejski i radca. Co ciekawe, twarzy użyczyli im wybitni obywatele XIX-wiecznego Wrocławia, m.in. ówczesny burmistrz, właściciel znanej oficyny wydawniczej czy budowniczy miejski.

Najbardziej charakterystyczna jest oczywiście wschodnia fasada ratusza, znana choćby z logo Wrocławia. To tam znajduje się tarcza zegara z 1580 r., w której narożnikach umieszczono staroegipskie symbole czterech pór roku. Z tej strony zabytku stoi także dawne narzędzie wymiaru sprawiedliwości, czyli pręgierz. Chyba każde miasto ma takie miejsce, w którym znajomi najczęściej umawiają się, by potem przejść np. do kawiarni, restauracji czy klubu. We Wrocławiu jest nim z pewnością pręgierz, gdzie niemal o każdej porze dnia spotkamy kogoś czekającego na towarzysza.

Dawniej jednak pręgierz był miejscem hańby. Tu wystawiano na publiczne potępienie złodziei i kramarzy fałszujących towar lub oszukujących na wadze, a także nierządnice i sutenerów. Wykonywano tu także kary śmierci oraz obcinano uszy, nos, włosy albo ręce. Sam pręgierz został zniszczony w 1945 r., a później rozebrano to, co z niego zostało. Kilka fragmentów trafiło do Muzeum Architektury. Prawie 30 lat temu postanowiono na Rynku jego kopię, ale bez kwiatonu i figurki kata na szczycie. Ten powrócił na swoje miejsce dopiero w 2002 r.

Natomiast we wnętrzu ratusza dr. Maciejowi Łagiewskiemu, dyrektorowi Muzeum Miejskiego, zdarzało się już podnosić z kolan turystów, którzy myśleli, że weszli do kościoła i wzrokiem szukali już naczynia z wodą święconą. Gdy ochłonęli, mogli podziwiać m.in. Salę Mieszczańską z popiersiami znanych wrocławian, wspaniale urządzoną Izbę Rady, Salę Wielką i Książęcą oraz Izbę Seniorów Rady. Kto się tam jeszcze nie wybrał, niech żałuje. Można także skorzystać z naszego internetowego ''spaceru'' po tym miejscu.


Tunele i sztolnie w Górach Sowich: Walim, Głuszyca

W czasie drugiej wojny w Górach Sowich pod kryptonimem ''Riese''(czyli Olbrzym) w tajemnicy powstawał ogromny kompleks kuty w skale. Za jego realizację odpowiedzialna była organizacja Todt. Kompleks nigdy nie został ukończony. Powstały sztolnie, podziemia, bunkry i wiele innych podziemnych, częściowo zabetonowanych konstrukcji, których przeznaczenie do dziś jest badane.

Wejścia do podziemi i ich fragmenty znajdują się w wielu miejscach. Dziś są znane jako Rzeczka, Jugowice Górne - Jawornik, Włodarz, Osówka, Soboń i Sokolec-Gontowa. Podziemia drążono także w skale pod zamkiem Książ.

Prace górnicze i budowlane prowadzili więźniowie obozu Gross-Rosen. Wielu poniosło przy tym śmierć, pracując w nieludzkich warunkach, zwykle bez koniecznego sprzętu i zawsze o głodowych racjach żywnościowych. Takie traktowanie przymusowych robotników było częścią polityki hitlerowców.

 Według relacji tych, którzy przeżyli, tylko przy budowie podziemnej części Osówki pracowało około 6,8 tys. ludzi, przy budowie części naziemnej - około 6 tys. pracowników przymusowych, radzieckich jeńców. Wykorzystywano tu nawet 13-letnie dzieci. Więźniowie wiercili dziury w skałach, wkładano tam ładunki wybuchowe, odstrzeliwano skałę, a następnie ładowano skruszoną skałę na wózki i po torach wieziono do głównego wyjścia. Według wyliczeń obozowych lekarzy, człowiek, który trafiał do Osówki, mógł tu przeżyć najwyżej trzy miesiące. Więźniowie, pracując bardzo ciężko, od świtu do nocy, dostawali dziennie ledwie litr czarnej kawy, litr zupy i 150 g chleba, a ci, którzy pracowali pod ziemią, dodatkowo bochenek chleba na 10 osób i 10 dekagramów słoniny lub koniny. Wielu ginęło w czasie pracy, przygniatani przez skały czy rozpędzone wózki ze skruszoną skałą.

Do dziś trwają dyskusje, jaki był cel budowy tak ogromnego podziemnego miasta. Teorii jest wiele. Jedne mówią o nowej głównej kwaterze Hitlera, inne o podziemnym mieście mogącym pomieścić tysiące ludzi, kolejne o produkcji zbrojeniowej, która miała być tu zabezpieczona przed alianckimi nalotami, czy podziemnych tajnych laboratoriach.

W kompleksie Rzeczka wyrobiska podziemne ciągną się przez blisko 500 m, a ich powierzchnia to 2,5 tys. m kw. Są tam wartownia i komora techniczna długa na 32 m i wysoka na sześć. Przed 20 laty natrafiono tam także na wypełniony wodą szyb, który prawdopodobnie miał łączyć się z niższym poziomem sztolni. Rok później otwarto tam trasę zwiedzania przekształconą wiosną 2001 r. w Muzeum Sztolni Walimskich. Do zwiedzania dostępne są także kompleksy Osówka i największy z nich - Włodarz.

Warto pojechać tam nie tylko po to, by przejść podziemnymi trasami czy popłynąć łodzią w sztolni - bo trzeba przyznać, że podziemne miasto wywołuje niesamowite wrażenie. To przede wszystkim jednak lekcja wrażliwości i przypomnienie, do jakich straszliwych rzeczy doprowadziła nazistowska ideologia.


Twierdza Kłodzka i Twierdza Srebrna Góra

Choć dzieli je spory dystans, obie twierdze postanowiliśmy wskazać jako jedną propozycję skarbu naszego regionu. Choćby z tego powodu, że są podobnymi atrakcjami turystycznymi, a nawet razem się promują.

Twierdza Kłodzka stoi w miejscu dawnego drewnianego grodu i późniejszej renesansowej rezydencji. Prawdziwą fortecą stała się w czasie wojen prusko-austriackich. W miejscu centralnego zamku w XVIII w. powstał główny budynek obronny twierdzy: donżon z łańcuchem bastionów, wielobocznym dziedzińcem i wieżą widokową.

Na zachodzie dostępu do twierdzy broniło urwisko skalne, po drugiej stronie bastion Mały Kleszcz, a od południa - Wielki Kleszcz. Nazwa pochodzi od układu budynku: jego ściany pozwalały na prowadzenie ognia krzyżowego, który zakleszczał wroga. Fortyfikacje otaczała sucha fosa, która w najgłębszym miejscu miała 10 metrów.

Powstał tu także podziemny labirynt minerskich korytarzy, które dziś z przewodnikami eksplorują turyści. Słuchają tu opowieści o trudnym życiu żołnierzy, zasadach, jakie obowiązywały wojaków i możliwościach obronnych twierdzy.

Co roku turystów przyciąga tu także wielka inscenizacja bitwy o twierdzę Kłodzko. Choć za każdym razem wynik potyczki jest z góry znany, widzów nie brakuje. Bitwa jest efektowna, uczestniczy w niej kilkuset żołnierzy, w ruch idą karabiny i armaty, a ich huk przestraszył już niejedno dziecko, które z rodzicami obserwuje przebieg walk. Atrakcją jest zawsze możliwość odwiedzenia obozów żołnierzy przed i po bitwie. Inscenizujący chętnie opowiadają o swoim uzbrojeniu, elementach mundurów i o tym, jak żyli przed wiekami żołnierze.

Z kolei Twierdza Srebrna Góra zaprasza na Majówkę Srebrnogórską z jarmarkiem fortecznym czy spotkaniami i pokazami żołnierzy-rekonstruktorów w mundurach pruskiej piechoty liniowej z lat 1806-07. Mają oni broń palną, m.in. karabiny skałkowe, armaty czy moździerze, a także przedmioty codziennego użytku z przełomu XVIII i XIX w. Nawiązują do pułku pruskiej piechoty, którego III batalion stacjonował w Srebrnej Górze w latach 1777-1807, a jego żołnierze brali udział w obronie twierdzy przed armią Napoleona w 1807 r. Rekonstruktorów spotkamy na co dzień w twierdzy.

Srebrnogórska twierdza powstała w XVIII w., by umocnić granicę między Prusami a Austrią. Jest największą górską twierdzą w Europie - jej budowa trwała 20 lat. Centralnym punktem warowni i ostatnią linią obrony był donżon otoczony czterema bastionami i dwoma dużymi fortami - Wysoką Skałą i Rogowym. Sąsiednie wzgórza zabezpieczał fort Ostróg i Mały Chochoł (czyli fosa). Siła ognia była tak duża, że atakowanie twierdzy było nieopłacalne. Straty byłyby bowiem większe niż zawartość magazynów twierdzy. Dlatego przez cSrebrnogórska twierdza powstała w XVIII w., by umocnić granicę między Prusami a Austrią. Jest największą górską twierdzą w Europie - jej budowa trwała 20 lat. Centralnym punktem warowni i ostatnią linią obrony był donżon otoczony czterema bastionami i dwoma dużymi fortami - Wysoką Skałą i Rogowym. Sąsiednie wzgórza zabezpieczał fort Ostróg i Mały Chochoł (czyli fosa). Siła ognia była tak duża, że atakowanie twierdzy było nieopłacalne. Straty byłyby bowiem większe niż zawartość magazynów twierdzy. Dlatego przez cały XVIII w. uchodziła ona za niezdobytą.

Dopiero w 1807 r. odważył się na to Napoleon ze swoimi wojskami. Francuzi zdobyli już wtedy wszystkie twierdze miejskie i pozostała tylko Srebrna Góra. Żołnierze pruscy bronili się przez sześć dni: zginęło 28 Francuzów i 14 Prusaków, ale najbardziej ucierpiało miasteczko. Rozkazano zniszczyć wszystkie budynki na przedpolach, bo w miasteczku chowali się żołnierze Napoleona, chcący podejść jak najbliżej twierdzy. Walki zakończył rozejm podpisany 7 lipca 1807 r. w Tylży.

Dziś twierdze Kłodzko i Srebrna Góra to duże atrakcje turystyczne, odwiedzane nie tylko przez wielbicieli historii i militariów.


Uzdrowisko Cieplice

Bywanie w Warmbrunn, czyli w Cieplicach, jest modne od wieków, ale przede wszystkim zdrowe i przyjemne. Z tutejszych siarkowych wód zawierających rad korzystali zamożni i szlachta z Czech, Moraw, Saksonii i Prus, a nawet z krajów nadbałtyckich, choćby z Rosji. Na kuracje i dla czystej rozrywki zjeżdżali także Polacy, m.in. książę Michał Kazimierz Radziwiłł, hetman polny litewski i podkanclerzy litewski, oraz wojewoda poznański Krzysztof Opaliński czy królowa Maria Kazimiera (Marysieńka), której towarzyszyli córka i młodsi synowie oraz orszak liczący 1,5 tys. osób.

Trzeba jednak przyznać, że nie wszyscy wracali zadowoleni. Książę Albrycht Stanisław Radziwiłł, który w Cieplicach leczył się razem z małżonką latem 1653 r., rozczarowany zanotował w pamiętniku: ''Wody zaś te ani dla mnie, ani dla mojej żony nie były skuteczne''. Zachwycony był z kolei niemiecki poeta Johann Wolfgang von Goethe, który zachwalał: ''Wody tutejsze są wyśmienite, nie tylko na moją chorobę, w której znaczną ulgę czuję, ale nadto na wzmocnienie żołądka".

Źródła lecznicze odkryto w Cieplicach już w 1175 r. W 1663 r. publiczne uzdrowisko otworzyli tu cystersi. Dwa wieki później był to już ogromnie popularny kurort, w którym po prostu należało się pokazywać.

Dzisiaj każdego roku przyjeżdża tu około 10 tys. kuracjuszy. Korzystają z zabiegów na bazie wód termalnych (w Cieplicach ich temperatura dochodzi nawet do 90 stopni Celsjusza), lecząc swoje schorzenia narządu ruchu, układu moczowego albo okulistyczne ? np. po operacji usunięcia zaćmy nawilża się tu oczy aerozolem z leczniczych wód i okłada je sterylną borowiną, która działa przeciwzapalnie i regenerująco.

W chwilach wolnych od zabiegów kuracjusze podziwiają miejscową architekturę. Przez wieki Cieplice byłby bowiem siedzibą rodu Schaffgotschów, którzy w tutejszym pałacu mieli swoją rezydencję. Byli mecenasami sztuki, pełnili wysokie funkcje państwowe i mieli ogromny wpływ na to, jak rozwijała się ta część naszego regionu, przede wszystkim zaś byli bardzo zamożni, a swoje budynki kazali projektować i urządzać z przepychem.

Ich cieplicki pałac (dziś mieści się tu oddział Politechniki Wrocławskiej) przypominał bardziej muzeum niż dom - kolekcjonowali tam m.in. militaria, eksponaty przyrodnicze, dokumenty i monety. Część z tych zbiorów przechowywali zresztą w tzw. Długim Domu, czyli dzisiejszej siedzibie dyrekcji uzdrowiska, także pięknym i wartym obejrzenia budynku.

W Cieplicach jest jednak więcej do podziwiania; znajduje się tu jedna z najpiękniejszych budowli sakralnych na Śląsku - kościół ewangelicko-augsburski pw. Zbawiciela, gdzie obejrzymy m.in. XVIII-wieczny ołtarz i chrzcielnicę, kryształowe żyrandole z początku XIX w. wykonane w hucie Józefina w Szklarskiej Porębie czy późnobarokowe empory i ławy ze złoconymi elementami snycerskimi.

Od niedawna turystów zaprasza także Wirtualne Muzeum Barokowych Fresków na Dolnym Śląsku, które mimo swojej nazwy ma także całkiem realną siedzibę z multimedialną ekspozycją - w klasztorze zespołu klasztornego Cystersów. Obok, w kościele św. Jana Chrzciciela, obejrzymy m.in. obraz ucznia Michaela Willmana, Johana Franntza Hoffmanna, czy wspaniałe drzewo genealogiczne Schaffgotschów.

Szukający innej rozrywki mogą natomiast wybrać się do otwartych prawie dwa miesiące temu Term Cieplickich, czyli parku wodnej rozrywki z wodami termalnymi.

W Cieplicach turyści znajdują przede wszystkim spokój - mogą przechadzać się pięknymi alejami Parku Norweskiego lub Parku Zdrojowego albo spacerować odnowionym placem Piastowskim, gdzie na kawę z widokiem na piękne, wyremontowane budynki zapraszają knajpki i restauracje.


Wrocławskie zoo

W 1873 r. wrocławianie znosili do swojego ogrodu zoologicznego najróżniejsze przedmioty: dywany, meble, biżuterię, drogie cygara, a nawet brzytwy, kapelusze i koniaki. Wszystko to trafiało na loterię, a dochód z niej sfinansował kupno pierwszego we Wrocławiu słonia. Theodor przyjechał tutaj z londyńskiego zoo i od razu stał się ogromną atrakcją. Tłumy waliły do ogrodu, by zobaczyć zwierzę. Zyski z wejściówek szybko przekroczyły koszty zakupu słonia.

Ale i przed pojawieniem się Theodora wrocławianie chętnie odwiedzali zoo, gdzie mogli z bliska przyjrzeć się egzotycznym gatunkom zwierząt. Ogród założyło kilku zamożniejszych przedsiębiorców w 1865 r. (wrocławski ogród należy do grupy 20 najstarszych na świecie). Oddali go pod opiekę dr. Franza Schlegela, lekarza i przyrodnika. O tym, jak bardzo mieszkańcom spodobała się idea zoo, świadczy fakt, że na początku jego funkcjonowania aż 165 spośród 189 zwierząt, które tu mieszkały, ofiarowali wrocławianie i mieszkańcy podmiejskich miejscowości. Były tu m.in. zebry, lamy, wielbłąd i strusie, a także lwy, tygrysy i kangury oraz jelenie, niedźwiedzie, sarny i wilki.

W czasie drugiej wojny dyrekcja zoo musiała podjąć dramatyczną decyzję. Gdy nasiliły się bombardowania miasta, zastrzelono drapieżne i duże zwierzęta, które mogłyby stratować lub zaatakować mieszkańców miasta, uciekając z terenu zoo.

Po wojnie - jak pisze Wojciech Chądzyński w ''Wędrówkach po Dolnym Śląsku i jego stolicy'' - niewiele brakowało, by ogród został zlikwidowany. Miasto zgodziło się na jego ponowne otwarcie dzięki usilnym staraniom pracowników naukowych Uniwersytetu Wrocławskiego, którzy przekonali ówczesne władze, że jest konieczny dla potrzeb naukowych i wychowawczych. Goście zaczęli odwiedzać ogród 18 lipca 1948 r. i od tamtego dnia jest on ponownie jedną z największych atrakcji miasta.

W latach 80. i 90. zaglądała tu cała Polska dzięki programowi ''Z kamerą wśród zwierząt'' nadawanemu na antenie telewizyjnej 'Jedynki'. Antoni i Hanna Gucwińscy opowiadali w nim i pokazywali życie mieszkańców ogrodu, nierzadko występując np. z małpką na ramieniu.

Dziś wrocławskie zoo szykuje nową atrakcję - Afrykarium, w którym zamieszkają rekiny, hipopotamy, uchatki i krokodyle. Przez środek rekinarium będzie przebiegał 17-metrowy Kanał Mozambicki ze szkła akrylowego. Akwarium ze zwierzętami będzie tam więc można oglądać z każdej strony, mając wrażenie bycia z nimi w wodzie.

Jednocześnie ogród rozwija swoją podstawową misję, jaką jest ochrona zagrożonych gatunków zwierząt. W ubiegłym roku wrocławskie zoo zostało wybrane jako jedno z trzech w Europie do dołączenia do programu ochrony okapi. Od kilku miesięcy we Wrocławiu mieszkają więc dwa samce: Maiko z Frankfurtu nad Menem i Nkosi, który przybył tutaj z Antwerpii. Specjalnie dla nich stworzono pawilon - dzięki promiennikowi podczerwieni okapi mogą w nim pobiegać nawet zimą.

W ostatnich tygodniach w ogrodzie zamieszkały także młode żółwie czerwonoszyje stawowe z ogrodu w niemieckim Monastyrze. Znajdują się na liście 40 gatunków żółwi zagrożonych wyginięciem. Ostatniego żywego osobnika w naturze widziano w latach 90.

Lucyna Róg

 

Zobacz część pierwszą.


Materiał jest częścią cyklu: "Tożsamość Dolnoślązaka - Unia Wielu Kultur" Gazety Wyborczej Wrocław, ukazującego się w Magazynie z Dolnego Śląska.

Materiał publikowany jest w ramach porozumienia zawartego pomiędzy Dolnośląską Kulturą i Sztuką i Gazetą Wyborczą we Wrocławiu.

----
Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
Zdjęcia: Agencja Gazeta

https://www.traditionrolex.com/30