Gwiazdorstwo jest dla mnie śmieszną rzeczą

2013-12-10  10:00

"Myślę, że bogactwo i straszne pieniądze nie dają szczęścia, bo pojawia się pustka. Jeśli można wszystko kupić, to w zasadzie nic nie cieszy". O tym, co w życiu ważne - Jarek Śmietana w rozmowie z Patrycją Król. 

Gwiazdorstwo jest dla mnie śmieszną rzeczą

Jarosław Śmietana - jeden z najznakomitszych gitarzystów i kompozytorów jazzowych. Występował z czołówką artystów zarówno polskich, jak i zagranicznych. Nagrał dziesiątki płyt. W piątek, 11. marca 2011 roku jego trio (Krzysztof Ścierański na basie i Adam Czerwiński na perkusji) było gwiazdą wieczoru Jazzu w Trzebnicy. Przed koncertem udało mi się z nim chwilę porozmawiać.

Patrycja Król: Jest Pan przede wszystkim znakomitym gitarzystą, również kompozytorem, ale sporadycznie zdarza się Panu także śpiewać. Czy uczył się Pan kiedyś śpiewu? Czy jest to umiejętność pomocna?

Jarosław Śmietana: Nie uczyłem się nigdzie śpiewać, ale miałem emisję głosu w wyższej szkole muzycznej, czyli jestem naturalnym talentem (śmiech). Nie czuję się wokalistą, jestem przede wszystkim instrumentalistą, a podśpiewuję na koncertach, bo myślę, że jest to dobre dla jego konstrukcji i wprowadza pewien nowy element do koncertu instrumentalnego. Mamy potwierdzenie od słuchaczy, że mój śpiew został bardzo mile przyjęty, ale proszę mnie nie traktować jako wokalisty.

Można zaryzykować stwierdzenie, że jest Pan wielbicielem talentu Jimiego Hendrixa…

Tak.

…natomiast zastanawia mnie jeden fakt. Jimi Hendrix słynął z tego, że jego koncerty kończyły się podpaleniem instrumentu, na którym grał. Wiem, że Panu też się to zdarzało, a jest to zaskakujące biorąc pod uwagę to, że ma Pan znakomitą kolekcję gitar. Jak to jest z tym paleniem gitary?

Tak, mamy taki specjalny program, który jest prezentacją płyty, którą nagraliśmy z kolegami (Jarek Śmietana Band – „Psychedelic. Music of Jimi Hendrix” – przyp. aut.). Jest ona poświęcona muzyce Hendrixa. W tym programie występuje duży, ośmioosobowy zespół, a także wokalistka (Z-Star – przyp. aut.), która jest spokrewniona z Jimim Hendrixem, jest chyba jego bratanicą, a zarazem córką Ringo Starr’a. Jest ciemnoskóra, nosi afro i jest w ogóle bardzo podobna do Hendrixa, co w naszym programie jest bardzo wiarygodne. Właśnie w tym programie zawsze palimy gitarę, ale nie jest to gitara z mojej kolekcji. Kupujemy specjalny instrument na koncert. Staramy się, żeby nie była to gitara zbyt droga, ale też żeby była to gitara do grania, bo ja na niej najpierw gram. Koncert jest zbudowany w ten sposób, że gramy szereg utworów, a na końcu utwór „Fire”, w którym gram na niej solo. Później spektakularnie ją palimy. Jest to duże wrażenie i ma to wiele wspólnego z emocjami, które 40 lat temu robił Jimi Hendrix. Spóźniliśmy się z tym paleniem 40 lat, ale spalenie gitary w Polsce w tamtych czasach byłoby rzeczą niemożliwą, bo Stratocaster, nawet jeśli nie jest z najgórniejszej półki, to wtedy był nie do zdobycia. Taką gitarę, jaką palę teraz na koncertach, w ‘71 czy ‘72 roku chętnie przyjąłbym do kolekcji.

Kto wie, może niedługo ta gitara, jeżeli są jeszcze gdzieś jej szczątki, będzie do zdobycia na aukcji, tak jak gitary Hendrixa?

Tych koncertów było już kilka i wiem, że ludzie sobie wydrapują szczątki tej gitary, bo to jest fajna pamiątka. Wielokrotnie musieliśmy z kolegami podpisywać te spalone resztki gitar.

Z tego, co wiem, jedna gitar Jimiego Hendrixa niedawno została sprzedana na aukcji za sporą sumę…

On miał kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt gitar, z czego niektóre właśnie źle skończyły. Palenie gitary w naszym programie stanowi element uwiarygodniający ten koncert. Z jednej strony pani        Z-Star, z drugiej ta paląca się gitara to coś, co się ludziom bardzo podoba. Również krytycy uwielbiają takie spektakularne rzeczy, na które nie są przygotowani. Niemniej, zniszczenie instrumentu wciąż jest w Polsce postrzegane jako akt typu performance, zahaczający o pop-art. My robimy to świadomie. Najgorszy problem miałem z pierwszym spaleniem gitary. Perkusista, pan Adam Czerwiński , mówił, że miałem wtedy wyraz prawdziwego bólu na twarzy. Później już jakoś lżej mi się te gitary paliło.

Wspominał Pan też o tym, jak trudno było zdobyć kiedyś gitarę. Z tego, co wiem, jest Pan szczęśliwym posiadaczem gitary, na której grał Wes Montgomery…

Tak. A skąd Pani ma takie informacje?! To są tajemnice…

Przygotowywałam się… (śmiech)

No to jest Pani zawodowo przygotowana.

Dziękuję.

No, ja jestem z tego dumny, a to jest informacja, powiedziałbym, dość pikantna, dla wtajemniczonych. Niewielu ludzi ma gitarę Wes’a Montgomery’ego, a ja mam to szczęście.

Czy może Pan powiedzieć jak udało się Panu ją zdobyć, jeśli to nie tajemnica…

Nie wiem, Opatrzność, Pan Bóg… Udało mi się kupić tę gitarę i to za zupełnie przyzwoite pieniądze, w Chicago, gdy byłem na koncertach w Stanach. Jak się dowiedziałem jaka jest jej historia i kto ją miał, a poza tym - jaki to wspaniały instrument, to mimo że była ona poza moimi możliwościami finansowymi, zapożyczyłem się u wszystkich moich znajomych i kupiłem tę gitarę.

W którym to było roku?

Nie tak dawno, jakieś 10 lat temu.

Zaskakujące, że nie była ona tam wtedy tak droga.

Była. Nie będę mówił sumy bo była wręcz przerażająca droga, ale wydaje mi się że teraz ma jeszcze większą wartość i że mimo wszystko była to okazja. Ja ją kupiłem ze względów sentymentalnych, bo to było moje marzenie życia. Teraz, gdy już ją mam, to nawet tak często na niej nie grywam, ona jest zbyt cenna by wozić ją w trasy. Czasami robię na niej nagrania, ale uwielbiam na niej grać i patrzeć na nią. Mieć coś takiego i być w obrębie tego, to jest trochę jak przebywanie z relikwią.

Domyślam się. W tym miesiącu będzie Pan obchodził urodziny. Czego można Panu życzyć z okazji jubileuszu?

Proszę mi życzyć następnych 50. lat wytrwałości w działaniu i żebym mógł robić to, co robię. Jako artysta czuję się człowiekiem spełnionym. Droga, którą idę, jest wyboista i ciągle pod górkę, ale dopóki zdrowie pozwala i mam wsparcie przyjaciół, którym chodzi o to samo, co mnie, jeśli mogę to wykonywać to jest wszystko w porządku. Oczywiście, mogłoby być lżej, mógłbym poprosić „życzcie mi, żeby mi się lżej żyło”, i pewnie bym tego chciał, ale z drugiej strony myślę, że prawdziwe zadowolenie jest z rzeczy, które się zrobiło i które się ma w planie, i jeśli się ma siłę by to realizować, to jest to wszystko, czego można w życiu oczekiwać. Powiem truizm, ale myślę, że bogactwo i straszne pieniądze nie dają szczęścia, bo pojawia się pustka. Jeśli można wszystko kupić, to w zasadzie nic nie cieszy. Niby łatwiej się żyje, ale wtedy traci się pewien imperatyw do różnych działań. My mamy ten imperatyw w nadmiarze, bo mamy ciągłe niedostatki. Życzyłbym sobie żeby ludzie, którzy robią sztukę z wyższej półki , do których – mam nadzieję – zaliczam się wraz z moimi przyjaciółmi, mieli troszkę lżej. W naszym kraju bardzo ciężko się żyje artystom, chyba, że jest się celebrytą albo artystą popowym. W dzisiejszych czasach pop przybrał takie oblicze, że za żadne skarby nie chciałbym być kimś na kształt tych „gwiazd”. Mamy ich taki nadmiar, że jak się włączy telewizor, to każdy jest gwiazdą. Dziewczyna, która zagrała rolę w drugorzędnym serialu, jest gwiazdą. Dziewczyna, która zaśpiewała piosenkę i zajęła szóste miejsce w konkursie w Mszanie Dolnej jest gwiazdą. Normalnych ludzi już nie ma. Na szczęście ja i moi przyjaciele to normalni ludzie, a gwiazdorstwo jest dla mnie śmieszną rzeczą. Czasami nas tak postrzegają, ale my się tak nie czujemy.

Jeśli chodzi o gwiazdy, to z przykrością się z Panem zgodzę. Na koniec mam jedno, może abstrakcyjne pytanie. Bardziej jazz, czy bardziej blues?

Jazz. Ale jazz to jest blues. Teraz poszedłem w kierunku bluesa, ponieważ nigdy tego nie robiłem. Nagrałem 44 płyty, z czego 43 są jazzowe. Zrobiłem jedną bluesową i wszyscy mnie pytają czy już nie będę grał jazzu. Nie, będziemy grać jazz, ale jazz ma różne oblicza i chcemy, żeby ta muzyka była różna. Teraz staramy się, żeby w naszej muzyce było więcej bluesa, ale to jest moment, za chwilę będzie inaczej.

A czy zgodzi się Pan w takim razie ze stwierdzeniem, że „blues to korzenie muzyki”?

Korzenie muzyki jazzowej. Jesteśmy Europejczykami, więc dla nas korzenie muzyki to chorał gregoriański. Korzenie afrykańskie, to jest rytm, a blues to jest muzyka, która powstała w wyniku zderzenia się muzyki europejskiej z amerykańską i ona zdarzyła się w Ameryce, ani w Afryce, ani w Europie.

Miałam na myśli słowa Williego Dixona, który powiedział o tych korzeniach…

Blues to korzenie muzyki, ale tej współczesnej. Bluesa nie było wtedy, kiedy żył Mozart, więc pan Willie Dixon mógł o nim nie słyszeć. My mamy tę przewagę, że znamy muzykę zarówno tamtą, jak i naszą, europejską.

Na koniec pytanie zupełnie poza tematem naszej rozmowy. Gdy reklamowałam dzisiejszy koncert znajomym i przyjaciołom rodziny jeden z kolegów mojego taty, słysząc Pańskie nazwisko, wspomniał pewien dzień, dokładnie 12 grudnia 1981 roku i wydarzenie o nazwie Muzyczne Spotkania nad Zimnicą – ogólnopolski przegląd zespołów muzycznych. Zespół nosił nazwę „Stres Karola”. Przypomina Pan sobie ten wieczór?

Tak, przypominam sobie…

… i późniejszy jam session?

Ten jam session oczywiście też pamiętam, bo to dość ważna data. Wiem, że skończyło się to nad ranem. Gdy wracałem to hotelu, to miałem symptomy tego, co zdarzyło się wcześniej. Poszedłem spać, a rano obudził mnie menadżer, który poinformował mnie, że został wprowadzony stan wojenny.

W każdym razie, na dzisiejszym koncercie będą obecni niektórzy członkowie tego zespołu.

Bardzo się cieszę, będzie miło. Pamiętam tamten czas, byliśmy wtedy w trasie. Pamiętam też straszny powrót do Krakowa, kiedy zatrzymywano nas co pięć kilometrów i za każdym razem tłumaczyliśmy, że wracamy z koncertu.

Pytań do Pana z pewnością mogłoby być więcej, ale pewnie chcecie się Panowie przygotować do koncertu.

Tak, musimy się przygotować duchowo (śmiech).

Dziękuję serdecznie za rozmowę.

Również dziękuję.

 

Nasze spotkanie swoim aparatem dokumentował Marcin Mazurkiewicz, dzięki czemu okazało się, że pan Jarosław jest także miłośnikiem fotografii. Nastąpiła więc wymiana spostrzeżeń dotyczących obiektywów, lamp, i tym podobnych, a także stosunku jakości sprzętu do umiejętności fotografów. Panowie rozmawiali o wartości sztuki i doszli do wspólnego wniosku, który można zobrazować stwierdzeniem: dobry sprzęt to połowa sukcesu. 

 

Jarek Śmietana zmarł 2 września tego roku. Przegrał z rakiem mózgu. 

--- 

Za materiał dziękujemy redakcji Kuriera Trzebnickiego. 

https://www.traditionrolex.com/30