Minęliśmy się w drzwiach. Niemcy wyszli, Polacy weszli

2014-03-01  15:00

Prawie 70 lat temu Dolny Śląsk zmienił się nie do poznania. Zamieszkali tu Polacy, którzy przez wiele lat nie byli pewni, czy ich nowy dom jest tak naprawdę "ich", czy Niemcy nie wrócą.

Kilka lat temu Polsko-Niemiecka Współpraca Młodzieży wydała mapę Polski, na której duże miasta pokazano poprzez symbole, Wrocław za pomocą drzwi.
Rolex Replica Watches
- I to chyba najlepsza metafora historii miejsca, w którym dokonała się całkowita wymiana ludności. Tymi samymi drzwiami jedni wychodzili, opuszczając to miejsce na zawsze, podczas gdy inni wchodzili, zaczynając tu nowe życie - opowiada prof. Krzysztof Ruchniewicz, historyk, dyrektor Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willy'ego Brandta. 

Te drzwi mogą być w równym stopniu symbolem całego Dolnego Śląska, który po II wojnie światowej na nowo musiał budować swoją tożsamość. Gdy w lipcu 1945 r. w Poczdamie tzw. Wielka Trójka nie potrafiła dojść do porozumienia w sprawie nowego przebiegu granic w Europie Środkowo-Wschodniej, niewielu pewnie przewidywało, jak fatalne będą skutki tego ostatecznego braku decyzji. Józef Stalin forsował wówczas wytyczenie zachodniej granicy Polski na Odrze i Nysie Łużyckiej, co oznaczało, że w granicach naszego kraju znalazł się cały Dolny Śląsk oraz Szczecin. Prezydent USA Harry Truman i premier Wielkiej Brytanii Clement Attlee odrzucili jednak te żądania, a ostateczny kształt granicy miała rozstrzygnąć w nieokreślonej przyszłości kolejna konferencja pokojowa. Jednocześnie jednak we wschodnich prowincjach Niemiec trwały wysiedlenia ludności. Po Poczdamie przybrały na sile, by wkrótce stać się zorganizowaną akcją (patrz ramka), a niemieckie domy, gospodarstwa, szkoły i zakłady pracy przejmowali polscy osadnicy. Nikt jednak nie mógł tutaj czuć się pewnie. Do lat 70. ludzie zadawali sobie pytania, czy ich dom jest tak naprawdę "ich" i czy któregoś dnia nie pojawią się tu znowu Niemcy?

Historycy i socjologowie są dziś zgodni, że ten brak stałości i bezpieczeństwa był prawdziwą tragedią pierwszych polskich mieszkańców ziem, które ochrzczono mianem odzyskanych. Nie ma przesady w opowieściach o walizkach, które w domach zachodniej Polski zawsze czekały w pogotowiu.

Mogło być inaczej?

W latach 80. i 90. prof. Zdzisław Mach, socjolog i antropolog społeczny, badał efekty powojennej migracji ludności z Kresów Wschodnich na Ziemie Zachodnie. Wnioski opublikował w książce "Niechciane miasta", która powstała po prześledzeniu losów społeczności przybyłej z wiosek spod Czortkowa (przedwojenne województwo tarnopolskie) do Lubomierza pod Jelenią Górą. W rozmowie z "Wyborczą" w 2010 r. profesor przekonywał, że wysiedlenie Niemców było błędem. Wskazywał m.in. na to, że nowi mieszkańcy tych ziem niszczyli maszyny, bo były dla nich zbyt skomplikowane, niszczały także urządzenia kanalizacyjne, które nieznane na Wschodzie, na Zachodzie były już powszechne. - Nikt ich nie reperował i nie remontował, bo nikomu nie były potrzebne - opowiadał profesor. - Nie doszłoby do tego, gdyby nie deportowano Niemców. Gdyby zostali, nauczyliby przybyszów, do czego służy kanalizacja i maszyny rolnicze.

Prof. Ruchniewicz podkreśla jednak, że należy zadać sobie pytanie: Czy Polska miała wówczas inne wyjście niż deportować stąd Niemców? - Jako państwo mieliśmy negatywne doświadczenia z mniejszościami narodowymi, dlatego po wojnie dążono do stworzenia Polski jednolitej narodowo. Na to nakładały się doświadczenia wojenne i to wszystko, co jako naród przeżyliśmy przez Niemców: obozy koncentracyjne, masowe mordy, głód. Nie było za dużego wyboru. Zbyt wiele kwestii przemawiało za koniecznością wysiedlenia Niemców i nikt nie zadawał pytań, co do słuszności tych działań.
Replica Watches
Zabytki, po których zostały tylko pocztówki

Prawie 70 lat od zakończenia wojny i wymiany ludności na Dolnym Śląsku nadal jednak nie sposób nie zauważyć ogromnych zniszczeń poniemieckiej zabudowy i zubożenia dorobku kulturowego tego regionu. Tysiące zabytków, dzieł sztuki, archiwaliów i książek zostało stąd wywiezionych na skutek szabru albo w celu ich uratowania przez komisję prof. Stanisława Lorentza, dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie. Gdy na początku 2000 r. wrocławska "Wyborcza" zaczęła akcję "Oddajcie, co nasze", domagając się zwrotu zabytków zrabowanych z naszego regionu, tylko w warszawskich muzeach doliczono się 26 tys. eksponatów z Dolnego Śląska. Niewiele z nich powróciło.

Ogromne zniszczenia poniosły po ostatniej wojnie tutejsze wspaniałe architektonicznie pałace, dwory, zamki i kościoły ewangelickie. Dziś po setkach z nich nie ma nawet śladu, a inne mają niewielkie szanse na podniesienie z ruin, bo wymagałyby bardzo kosztownych inwestycji.

- Oczywiście zawsze słyszę tę samą śpiewkę: "Armia Radziecka to zrobiła" albo "to komuna zniszczyła ten zabytek" - mówi prof. Romuald M. Łuczyński, dyrektor Instytutu Turystyki i Rekreacji Wyższej Szkoły Bankowej we Wrocławiu, autor wielu publikacji na temat dolnośląskich rezydencji. - Nie przeczę, że wiele zabytków na Dolnym Śląsku zrujnowali radzieccy żołnierze, bo w czasie wojny tak właśnie się dzieje i nie można się temu dziwić. Nieporównanie więcej jednak zniszczyliśmy tutaj my, Polacy, a Armia Radziecka i "komuna" służą nam jako wymówka. Ile to razy słyszałem np., że któryś z sudeckich pałaców zdewastowali radzieccy żołnierze. A przecież tam ich nawet nie było! To dziadkowie i rodzice obecnych mieszkańców Dolnego Śląska przez lata zabierali z pałaców i zamków cegłę i drewno, naruszając ich konstrukcję, wynosili z nich co ładniejsze i cenniejsze przedmioty i demontowali dekoracje architektoniczne. Ale dziś trudno nam się do tego przyznać.

Prof. Łuczyński podkreśla jednak, że tego, co działo się na Dolnym Śląsku po wojnie, nie możemy osądzać z dzisiejszej perspektywy, przykładając prosty schemat: "czarne-białe". - Spróbujmy wyobrazić sobie tych ludzi, którzy przyjechali tutaj po 1945 r. Trafili do miejsca, gdzie kamienie krzyczały i krzyczą po niemiecku, a na każdym rogu widoczne były napisy pisane szwabachą. Ci ludzie mieli za sobą potworności wojny. Nie można było od nich wymagać, by z sympatią i szacunkiem podchodzili do niemieckich zabytków i majątków należących do narodu, który ich tak bardzo skrzywdził. Nic więc dziwnego, że przyjeżdżając tutaj, nie zaczęli od razu pielęgnować "niemczyzny". Musiały minąć lata, by poczuli się tu u siebie i docenili piękno tej ziemi.

Niemieckość i polskość

Zdaniem socjolożki dr Julity Makaro, która zajmuje się socjologią pogranicza, dopiero po 1989 r. zaczęliśmy odkrywać i doceniać niemiecką tradycję naszego regionu. Przez lata było to niemożliwe, choćby ze względu na politykę naszego państwa, które rugowało to, co niemieckie.

- Sięganie do niemieckiej przeszłości nie było mile widziane. Niemieckość w przestrzeni publicznej dezawuowano,deprecjonowano, niszczono i ukrywano - podkreśla dr Makaro. - Dopiero ostatnie 25 lat przyniosło dużą zmianę. Bardzo trafnie obrazuje to fotografia Stefana Arczyńskiego z roku 1955 prezentująca odbudowę ze zniszczeń wojennych, przedstawiająca między innymi wielkimi zgłoskami wypisane hasło "Nadamy Rynkowi dawny polski wygląd". Natomiast dziś bardzo popularne są np. najróżniejsze publikacje, które pokazują dolnośląskie miasta i miasteczka sprzed II wojny światowej. Chętnie oglądamy je na niemieckich pocztówkach i porównujemy z dzisiejszym wyglądem.

Nie oznacza to jednak, że w pełni akceptujemy fakt, że historię naszego regionu ponownie tworzymy od niedawna. Dr Makaro, badając (razem z dr Kamillą Dolińską) mit wielokulturowości Wrocławia, zapytała mieszkańców stolicy Dolnego Śląska o to, jakie zdanie najlepiej charakteryzuje ich miasto. Najwięcej, bo 46 proc. odpowiedziało, że "Wrocław jest takim 'mikrokosmosem', w którym przez wieki nawarstwiły się wpływy różnych kultur", 30 proc. badanych uznało, że "Wrocław od końca II wojny światowej jest miastem polskim, którego historia sięga czasów piastowskich", niemal 15 proc. respondentów wybrało odpowiedź "Wrocław od końca II wojny światowej ma charakter kresowy, bowiem wielu osadników przybyło z kresów", natomiast najmniej, bo niecałe 10 proc. wrocławian, za najbardziej trafne uznało twierdzenie, że "Wrocław jest przede wszystkim miastem niemieckim, bo przed wojną to Niemcy nadali mu kształt zbliżony do obecnego".

Według prof. Krzysztofa Ruchniewicza potrzebujemy dzisiaj nowej narracji w mówieniu o historii naszego miasta i regionu. - Takiej, która pokazywałaby nasze przywiązanie do całej przeszłości, ale z drugiej strony ukazywała także jej polskie elementy, bo na razie dzielimy historię Wrocławia na okres niemiecki, czeski czy polski. A może warto by ukazywać ją w szerszym kontekście, bardziej przekrojowo? - postuluje profesor. - Może powinniśmy akcentować konkretny aspekt naszej historii, pokazując, jak wyglądał w różnym czasie? Przykładowo: szczycimy się tym, że w PRL Wrocław był miastem silnej opozycji. Jednocześnie warto wspomnieć, że we Wrocławiu w latach 30. ubiegłego wieku na Tarnogaju powstał obóz koncentracyjny i umieszczono tam wielu ludzi, którzy byli opozycjonistami. Sprzeciwiali się temu, co reprezentowali sobą naziści. Nie chodzi o to, by porównywać te sytuacje, ale by pokazywać Wrocław w tym przypadku z perspektywy kwestii praw człowieka i walki o nie, demokracji. Może takie szersze spojrzenie na dany problem, pomoże nam lepiej zrozumieć nasze miasto i nasz region.

Lucyna Róg 

 

Materiał jest częścią cyklu: "Tożsamość Dolnoślązaka - Unia Wielu Kultur" Gazety Wyborczej Wrocław, ukazującego się w Magazynie z Dolnego Śląsku. 

Materiał publikowany jest w ramach porozumienia zawartego pomiędzy Dolnośląską Kulturą i Sztuką i Gazetą Wyborczą we Wrocławiu. 

 

Artykuł dostępny jest na stronie Gazety Wyborczej Wrocław: link. 

----

Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław

 

https://www.traditionrolex.com/30